Do Kathmandu przylecieliśmy wcześnie rano. Listopad, pora sucha - najlepszy czas na podróżowanie po Nepalu. Pora monsunowa trwa zazwyczaj od czerwca do października, szczególnie intensywne opady występują na wschodzie. W głębi kraju jest mniej opadów - tam suchy wiatr "loo" wiejący od Thar Desert unosi gorące masy powietrza czyniąc je ciężkim do oddychania.

Wszystko poszło bardzo sprawnie. Najpierw lot Boeingiem 777 z Heathrow do Delhi. Większość podróżnych to wielopokoleniowe rodziny hinduskie, dużo dzieci, ale też 70cio -80cio latków. Później już tylko "żabi skok" do Kathmandu. Przelot na całej trasie liniami JetAirways, o nic nie musieliśmy się martwić. Nie musieliśmy nawet dopytywać się specjalnie o transfer bagażu, pracownica JetAirways zrobiła to automatycznie i  bagaż nadany w Londynie bez problemu trafił do Kathmandu. Nie mieliśmy wizy indyjskiej i tranzyt w Delhi to przejście przez strefę tranzytową, kolejne sprawdzenie i prześwietlenie bagażu podręcznego - bardzo szczegółowa kontrola, także osobista i punkty kontrolne oddzielne dla kobiet i mężczyzn -  i w końcu dotarcie do hali odpraw, aby tam odczekać swoje na lot do stolicy Nepalu. Obszerny terminal wyposażony we wszystko, co pomaga w oczekiwaniu na lot po długiej podróży z Londynu - wifi, kilka sklepów i barów, żadnych problemów za znalezieniem wygodnych foteli.
Lądowanie w Kathmandu robi wrażenie, samolot wciska się pomiędzy sterczące dookoła wierzchołki gór. Lotnisko w Kathmandu, Tribhuvan International Airport oddalone jest około 6 km od centrum miasta i terminal przylotów ma nieco inny "charakter' od terminala odlotów. Jest to prostu zwykły barak-hangar w którym jest bardzo tłoczno. Przesuwaliśmy się powoli do środka hali, w której panował dość spory harmider. Najważniejszym celem było jak najszybsze załatwienie odprawy wizowej. Naczytaliśmy się wcześniej, że może to być prawdziwy "bój", ale tak naprawdę nie było żadnych problemów. Dwie długie kolejki jednoznacznie wskazywały nasz cel. Formularze wizowe - świstki papieru z rutynowymi pytaniami o datę urodzenia, numer paszportu, cel przyjazdu - tak naprawdę "walały" się wszędzie. Przede wszystkim zajęliśmy miejsce w kolejce, wypełniając w locie nasze formularze. Wszystko dość sprawnie ale w tłoku i zaduchu ciał przepoconych po podroży. Trójka urzędników z których jeden przyjmował 25 dolarów za 15 dniową lub 40 dolarów za 30 dniową wizę turystyczną, a pozostali sprawdzali nasze dane, zdjęcie paszportowe i wbijali wizę do paszportu.
 


Wiza Nepal
Wiza nepalska

 
Nie czekaliśmy długo na bagaż, nieco zdezelowana taśma bagażowa dość szybko zaczęła dostarczać torby - już wtedy odczuliśmy charakterystyczne dla azjatyckich lotnisk przepychanie się i poszturchiwanie, ale bez żadnej agresji - taki nieodłączny element tutejszych społeczności. Zanim wyszliśmy ochroniarz lotniska sprawdził, czy numer naszego bagażu zgadza się z numerem kwitu bagażowego.
Kantor Fedexu przy wyjściu zupełnie nas nie interesował - mają tutaj zresztą najgorszy kurs wymiany i jeżeli nie ma takiej konieczności to nie warto zawracać sobie tutaj głowy wymianą pieniędzy. Ogólnie kurs wymiany w ostatnich latach wynosi około 95 rupii nepalskich za 1 dolara amerykańskiego i  około 150 - 160 rupii za funta brytyjskiego. Tak naprawdę jednak dolary są także akceptowane w miejscach "ruchu turystycznego", a jednodolarowe banknoty zawsze warto mieć ze sobą na napiwki.

Przed lotniskiem od razu wchodzi się w szary tłum taksówkarzy, właścicieli busów, naganiaczy hotelowych. Taksówkarze wykrzykują swoje ceny do centrum Kathmandu, zaczynają z wysokiego pułapu, a na każdą niższą cenę reagują biadoleniem na ceny ropy i negującym kręceniem głowy - po czym znowu zaczynają pertraktacje. Tak naprawdę  można dojechać do centrum taksówką za 300 rupii, za 400 rupii to już bez problemu pertraktacji - kursy za 250 są bardzo okazyjne. Zapomnijcie o "shuttle busach" czy innym regularnym transporcie lotniskowym znanym z Europy. Można wybrać także jazdę busem, nawet za 20 rupii, ale to tylko w ramach atrakcji i przeżyć ekstremalnych - do małego 8 osobowego busa potrafi się wtłoczyć nawet 15 osób.
My mieliśmy przewodnika i transport zorganizowany jeszcze przed wyjazdem. Kieran czekał już na nas przed lotniskiem, około 30 letni, świetny przewodnik mówiący dobrze po angielsku z charakterystycznym indyjskim akcentem. Przeszliśmy około 100 metrów do czekającej na nas Toyoty, po wertepach i w kurzu w atmosferze przypominającej dworce PKS w Polsce w zapadłych miasteczkach za głębokiej komuny.
Droga z lotniska do centrum Kathmandu to pierwszy "snapshot", migawka atmosfery tego miasta - totalny chaos, ruch uliczny, który w niezrozumiały sposób jakoś funkcjonuje, żadnych chodników, miasto usiane drutami instalacji elektrycznej i wszędzie kurz i pył....... . Kiedy mowa o centrum Kathmandu, przynajmniej tym turystycznym to najczęściej dotyczy to Thamelu - miejsce natłoku sklepów, restauracji, hoteli i turystów zupełnie nie oddaje atmosfery Nepalu. Thamel to miejsce, które z pewnością nie nadaje sie do dłuższego pobytu ale jednocześnie miejsce, gdzie możesz wszystko załatwić i kupić - począwszy od jedzenia, po sprzęt wspinaczkowy czy bilety lotnicze. Tutaj są biura podrózy, hotele różnej kategorii, restauracje z każdym rodzajem menu. Thamel to "kocioł", ale spełniający swoje funkcje. Stąd wyrusza się najczęściej na zwiedzanie miasta - można posuwać się na południe ulicą Kanthipath i potem skręcić w New Road, ale znacznie ciekawiej jest "przebijać" się wąskimi ulicami Indra Chowk i bazaru Asan Tole aby dojść od strony północnej do Durbar Square.

Przejazd do centrum to jazda wąskimi, pagórkowatymi ulicami. Kathmandu leży na wysokości 1300m. Dzisiaj mieszka tutaj ponad 1 mln mieszkańców, a mieszkanie w stolicy daje większe możliwości handlu i zarabiania pieniędzy. Wszędzie pełno straganów z żywnością, odzieżą, charakterystyczne, pootwierane szeroko witryny sklepów z siedzącym na zewnątrz właścicielem, pełno motocykli i rowerów, ciągle ktoś coś przewozi lub przenosi, dzieci wracające ze szkoły skrajem drogi w jednokolorowych mundurkach, hałas, kurz, dźwięki klaksonów. No i oczywiście Święte Krowy.





My jechaliśmy do luksusowego Shanker Hotel, zwycięzcy nagród Trip Advisor, jednego z najlepszych w Kathmandu. Budynek z 1894 w neoklasycznym stylu, znany jako pałac Agni Bhawan wg projektu architekta Kumara Narsingha Rana  przez wiele lat pozostawał własnością maharadżów z rodziny Rana. Nowy właściciel budynku, Ram Shanker zdecydował o przebudowie budynku na hotel i otworzył go w 1964 roku. Pałac położony jest w prestiżowej dzielnicy Lazimpat, pełnej eleganckich hoteli i ambasad m.in brytyjskiej i izraelskiej. Dzielnica przylega bezpośrednio do Thamelu i jest bardzo wygodnym miejscem do mieszkania.

Dojechaliśmy po około godzinie jazdy dość szczęśliwie unikając korków i....stłuczek. Długi wjazd prowadzi do położonego w głębi hotelu z pałacowymi ogrodami. Cisza i spokój z dala od ulicznego zgiełku. W drzwiach witał nas emerytowany Ghurka, pokoje w pałacowym stylu. Hotel posiada własny agregat więc nie byliśmy wystawieni na ryzyko powszechnego i codziennego w Kathmandu braku światła wieczorem. 


Wejście do Hotelu Shanker


Pieniądze wymieniliśmy w hotelu po "normalnym" kursie.  
W międzyczasie wniesiono nasze bagaże do pokoju, bagażowy czekał na swój napiwek - wreszcie dotarliśmy na "miejsce startu" - ogromne, pałacowe wnętrze z kasetonami na suficie - tego nam było potrzeba po podróży

08 sierpnia 2014



przylot do Kathmandu, Thamel, zwiedzanie Kathmandu, hotel Shanker


   
                                                                                                                                                                             2. Nepal: Kathmandu →