Obudziliśmy się w Dorze Lodge wcześnie rano. Noc na 2400 m n.p.m. była dosyć zimna, ale za to wokoło niczym niezmącona  cisza i spokój. Pierwsze promienie słońca oświetlały leżące w dole jeziora Chamo i Abaya. Byliśmy tej nocy jedynymi gośćmi, obsługa zaczęła przygotowywać dla nas śniadanie. Wszystko spokojnie, bez pośpiechu. Po śniadaniu spakowaliśmy swoje rzeczy i ruszyliśmy w dół ku Arbaminch.
Arba Minch w języku amharskim znaczy "Czterdzieści Źródeł" i wiele miejsc w samym mieście odwołuje się do tej nazwy. Jest tutaj więc hotel "Forty Springs", jest także restauracja o tej nazwie z bardzo dobrym, europejskim jedzeniem (będziemy mieli okazję to sprawdzić wieczorem). Źródła rzeczywiście znajdują się w pobliskim lesie, stąd dostarcza się wodę do miasta a miejsce jest znane z kąpieli, które organizują sobie lokalni mieszkańcy.  Arba Minch jest jednocześnie "woredą" jak i oddzielnym miastem, ma około 80 tys. mieszkańców, leży w regionie Gamo Gofa na wysokości 1285 metrów. Zostało założone w roku 1961 przez Fitawrari Aemeroselasie Abebe i przejęło rolę stolicy regionu od Chencha. Ryszard Kapuściński mieszkał przez długi czas w jednym z hoteli w Arba Minch pisząc swojego "Cesarza".
Miasto rozwinęło się w ostatnich latach przede wszystkim dzięki budowie asfaltowych dróg, ruch turystyczny przysparza także znacznego dochodu miastu. Samo miasto jest dosyć rozległe, rozciąga się na przestrzeni kilku kilometrów, centrum administracyjne Shecha z biurem gubernatora prowincji połączone jest około 4 kilometrowym deptakiem z częścią mieszkalną i biznesową zwaną Sikela. Trzecią dzielnicą jest Limat, oddalony o kolejne 5 kilometrów.
Zjeżdżaliśmy więc z około 2400 metrów w dół do centrum miasta. Arba Minch jest rodzinnym miastem naszego przewodnika, Lungo. Założył on tutaj około 2 lata temu stowarzyszenie lokalnych przewodników, młodych, energicznych, znających świetnie teren i lokalne zwyczaje. Można z nimi przedyskutować każdy rodzaj i kierunek wyprawy z bardzo indywidualnym planem podróży. Spotkaliśmy ich zaraz po przyjeździe, podjeżdżając pod „siedzibę” ich stowarzyszenia – czyli dwa małe baraki (pawilony) w centrum miasta, z obowiązkowym miejscem do parzenia i podawania kawy. Tak naprawdę to w Arbaminch zaczęła się główna część naszej podroży.
Zamieszkaliśmy w jednym z najlepszych hoteli nie tylko w Arba Minch, ale także na południu Etiopii – Paradise Lodge. Hotel zlokalizowany jest na skraju Parku Narodowego Nechisar, ze znakomitym widokiem na jeziora Chamo i Abaya. Przy rezerwacji warto wynająć bungalow  właśnie z takim widokiem. Na miejscu jest dobra restauracja, bar, dostęp do wifi, nie ma problemu z wymianą pieniędzy. Zajechaliśmy na parking przed recepcją, nasz bungalow już na nas czekał. Zostawiliśmy bagaże i ruszyliśmy na wyprawę do Nechisar National Park. 

Widok z Paradise Lodge

Taras przed bungalow w Paradise Lodge

Zwiedzanie i wędrówka po parku Nechisar możliwe są tylko w asyście strażnika po wcześniejszej rejestracji i opłacie za wstęp. Główna siedziba zarządu parku znajduje się w niepozornym budynku na obrzeżach Arba Minch na drodze ku źródłom Forty Springs (około 10 minut jazdy samochodem od centrum). Zarejestrowaliśmy się, wykupiliśmy wstęp a strażnik z bronią,  w mundurze moro dosiadł się do nas „na piątego”. Początkowo ruszyliśmy  drogą biegnącą od głównej kwatery zarządu w głąb lasu, ku tzw. "Forty Springs". Wybija tutaj kilkanaście źródeł, to stąd Arba Minch zaopatrywane jest w wodę. Miejsce nie jest specjalnie ekscytujące, ale jadąc przez las (około 3 km) można spotkać m.in "baboony", czyli poprawnie Gelada Baboons - duże małpy trawożerne, buszujące przy drodze.
Lungo od razu skoczył do wody przy jednym ze źródeł, po około 30 minutach ruszyliśmy dalej w kierunku jeziora Chamo, aby przeprawić się  na drugą stronę i dostać się do głównego obszaru parku. Wróciliśmy w kierunku miasta, aby potem ruszyć na południe  i po około 30 minutach jazdy dotrzeć do łodzi przycumowanych na brzegu jeziora. Lungo i jego koledzy zakupili jedną z łodzi na własność, po chyboczącym pomoście weszliśmy na "pokład", oczywiście strażnik razem z nami a dodatkowo sternik obsługujący łódź oraz  lokalny przewodnik o świetnym imieniu Bambi,  znający doskonale wszystkie zakątki Nechisar National Park. Wypłynęliśmy więc w piątkę na dużej łodzi z planem przeprawy na drugą stronę jeziora, pogoda była znakomita.

Łodzie na jeziorze Chamo czekające na turystów


Sam park rozciąga się na wschód od Arba Minch i początkowo zajmował powierzchnie około 514 km2, którą w ostatnich latach powiększono do ponad 700 km2. Swoją nazwę zawdzięcza specjalnemu gatunkowi jasnej, białawej trawy (nechisar) rosnącej na jego terenach i kontrastującej swoją barwą z czarną glebą i czarnymi, bazaltowymi skałami gór Amaro rozciągającymi się na wschodzie parku. Park obejmuje swoją powierzchnią południową część jeziora Abaya i niemal całe jezioro Chamo (w sumie powierzchnia jezior stanowi około 15% całości powierzchni parku). Park rozciąga się na wysokości od 1108 m n.p.m (jezioro Chamo) do wysokości 1650 m n.p.m. (Mount Kalia). Niewątpliwie oba jeziora stanowią o atrakcyjności parku a jezioro Chamo to jedno z najlepszych miejsc do obserwacji ptaków.
Wody jeziora Abaya mają barwę ciemnobrązową z powodu dużej zawartości soli żelazowych, podczas gdy jezioro Chamo słynie z białych, piaszczystych plaż i błękitnej wody. Oba jeziora niemal dotykają się wzajemnie, ale oddzielone są lądowym przesmykiem zwanym Mostem Boga (Bridge of God) i połączone rzeką Kulfo. Bridge of God prezentuje się znakomicie od strony jeziora, cały jego obszar porasta figowiec morwowy czyli sykomora. 
Idea powstania parku została po raz pierwszy wyrażona w dokumencie UNESCO w 1964 roku. Głównym celem założenia parku miała być ochrona ginącego gatunku antylopy Swayne Hartebeest czyli antylopy krowiej  (Alcelaphus buselaphus). Antylopa ta jest zagrożona wymarciem i dzisiaj jej występowanie jest ograniczone praktycznie do kilku obszarów w Etiopii (jej siedliska w Somalii zostały całkowicie wybite). Jej sierść jest szaroruda lub płowa. Na czole, pysku i nogach występują charakterystyczne ciemne plamy, rogi są charakterystycznie "lirowato" wygięte i dość długie ( około40 cm) i noszą je zarówno samce i samice. Drugim obszarem jej występowania w Etiopii jest Senkelle Swayne's Hartebeest Sanctuary w okolicach Shashemene, który będziemy przemierzać za kilkanaście dni w naszej drodze powrotnej do Addis.
Obszar parku Nechisar wyznaczono w 1967 roku, a sam park powołano do życia oficjalnie w 1974 roku chociaż nie ogłoszono tego faktu w żadnym oficjalnym dokumencie.  Jak wiadomo w roku 1974 władze w Etiopii przejął tzw. Komitet Koordynacyjny Sił Zbrojnych (tzw. Derg) na którego czele stanął generał Teferi Benti, wydano dekret o detronizacji Cesarza, rozwiązano Parlament, ogłoszono dekret o reformie rolnej i znacjonalizowano wszystkie fabryki. Koniec lat 70tych to okres krwawego terroru, rządy Derg trwały do 1987 roku. Lata te to niestety okres bezprawia, na terenach Nechisar Park rozwinęło się na masową skalę kłusownictwo, nielegalne zakładanie domów i osad. Próby uregulowania sytuacji prawnej w roku 1990 napotkały na wiele trudności. Głównym powodem były kłopoty rządu Etiopii z wysiedleniem zamieszkującego teren Parku plemienia Guji Oromo (a także plemienia Kore) a jednym z warunków powołania Parku Narodowego, który m.in postawiła African Park Network (APN)  było wysiedlenie plemienia Guji z tych terenów. APN zarządza wieloma  parkami narodowymi na terenie Afryki i w latach 2004-2008 podjęło się także zarządzania parkiem Nechisar pod warunkiem eksmisji z jego obszaru plemienia Guji. Na pewnym etapie rząd Etiopii starał się nawet siłą eksmitować Guji z ich terenów, spotkało się to jednak  z międzynarodową krytyką. Jednocześnie na terenie parku nasiliła się w tym czasie eksploatacja jego zasobów przez lokalnych mieszkańców, wycinanie drzew, połów ryb, polowanie na krokodyle, wypas bydła. Z tego powodu APN wycofała się z zarządzania parkiem.
Rząd Etiopii starał się rozwiązać te problemy poprzez negocjacje z lokalnymi mieszkańcami. Szczególnym problemem stały się masowe, kłusownicze odłowy ryb. Starano się ograniczyć ten proces poprzez powołanie licencjonowanego związku rybaków, jednak spotkało się to z wrogością rybaków i kłusownicze odłowy trwają do dzisiaj. Trudno się temu dziwić, skoro tubylcy łowili ryby na tych terenach od wieków i stanowiły one dla nich główny rodzaj pożywienia. Powołanie Parku Narodowego uderzało w ich tradycje i zwyczaje połowów.  Ocenia się, że na jeziorze Abaya odławia ryby bez żadnej kontroli około 3000 kłusowników. Znaczna liczba kłusowników odławia ryby  na jeziorze Chamo i tutaj próby kontroli lub ograniczenia połowów spotkały się także z oporem członków plemienia Guji. Połowy są często prowadzone  bardzo ryzykownie, z bardzo prowizorycznych łodzi (zbudowanych z balsy - Aeschynomene elaphroxylon), w trudnych warunkach pogodowych.

Dzień przed naszym przyjazdem dwóch rybaków wpadło do wody podczas takich połowów i zostali rozszarpani przez krokodyle. W ostatnich latach obserwuje się także obniżenie poziomu wód w obu jeziorach, ponieważ wody zasilających jeziora rzek zostały wykorzystane do irygacji okolicznych pól. Zwłaszcza spadek ilości wody w dopływach rzeki Kulfo powoduje, że wysycha ona niemal całkowicie w porze suchej.
Ilość krokodyli jest szczególnie duża w jeziorze Chamo a najlepszym do ich obserwacji jest miejsce, gdzie rzeka Kulfo wpływa do jeziora (tzw. "crocodile market).
Lata kłusownictwa i grabieży spowodowały znaczne przetrzebienie lokalnej zwierzyny, ale ostatnie lata to okres lepszej ochrony i odnawiania zasobów parku. 
Jezioro Chamo to raj do obserwacji ptaków - ptakom tego jeziora poświęcę osobny wpis. Przeżycia są niesamowite. Widok setek pelikanów, które można niemal dotknąć pozostaje na zawsze w pamięci.  









Przeprawa na drugą stronę zajmuje około 1.5 godziny - można się przeprawić szybciej, ale my płynęliśmy nieco dłużej starając się zwalniać i wpływać w małe zatoki, aby móc zaobserwować jak najwięcej gatunków ptaków. Warto być zwłaszcza  cierpliwym, jeżeli chce się zobaczyć hipopotamy. Czekaliśmy na nie około 20 minut - jeszcze raz doceniliśmy zalety indywidualnego wyjazdu i możliwość swobodnego dysponowania czasem i decydowania o tym, co chcemy zobaczyć. Warto było czekać, wypłynięcie i obserwacja hipopotamów tuż przy łodzi sprawia dużą przyjemność. Duże wrażenie robią także olbrzymie krokodyle pojawiające się znienacka tuż obok łodzi. Krokodyli jest mnóstwo, zwłaszcza w zatokach i bliżej brzegu. Robią wrażenie 4-6 metrowe "smoki" przepływające tuż przy łodzi. 






Obok łodzi przelatywały pelikany, kilkakrotnie bielik afrykański. Dopłynęliśmy do małej zatoki po drugiej stronie jeziora. Wyskoczyliśmy z łodzi, aparaty i lornetki przez ramię i ruszyliśmy w głąb parku. Początkowo przez przerzedzony las, nieco pod górę aby wyjść na otwartą przestrzeń sawanny pokrytą około 30-40 centymetrową trawą. Było dosyć gorąco, ale nie upalnie, ruszyliśmy za naszym przewodnikiem Bambi i strażnikiem, który podążał na czele z bronią przewieszoną przez ramię. Muszę powiedzieć, że strażnik świetnie znał wszystkie zakamarki parku, znał także miejsca, gdzie można z dużym prawdopodobieństwem zobaczyć zwierzynę czy też ciekawe ptaki.





Park słynie z kilku gatunków zwierząt, na niektóre można się natknąć łatwiej, inne są rzadkie i trudne do zobaczenia podczas tylko jednej wizyty.
Do charakterystycznych gatunków spotykanych w Nechisar park należy zebra Burchella (Equus quagga burchellii) czyli tzw. zebra stepowa. Opisana po raz pierwszy prze Williama Johna Burschella, spotkać ją można w Afryce wschodniej aż do obszarów Południowej Afryki. Najczęściej występuje w dość licznych stadach. Kolejnym gatunkiem są gazele Granta, opisana przez szkockiego badacza Jamesa Augustusa Granta i wraz z gazelą Dama i aulem zaliczane są do tzw. dużych gazel. Dosyć płochliwa, tworzy liczne podgatunki, długość rogów samców dochodzi do 50-80 cm a samic 30-40 cm.Właśnie na zebry Burchella natknęliśmy zaraz po wyjściu na otwarty teren sawanny. Dwa duże stada, z młodymi, mogliśmy podejść dość blisko, aby je obserwować.

Zebra Burchella



Po dalszej wędrówce natknęliśmy się na gazele Granta (Nanger granti), które występują od Etiopii aż po Tanzanie i w języku swahili nazywane są Swala Granti. Po około 2 godzinach wędrówki z daleka zobaczyliśmy dość duże stado i powoli, nieco chowając się podeszliśmy bliżej. Spłoszyły się dopiero, gdy byliśmy dość blisko, niezbyt szybko uciekały podążając za przywódcą stada i obserwując nas uważnie.

Gazela Granta

Wracając i schodząc w kierunku jeziora natknęliśmy się na antylopy Dik-Dik zwane także czasem antylopami Madoqua. Zostały po raz pierwszy opisane przez francuskiego zoologa Anzelma Desmaresta (chociaż uważa się także, że jako pierwszy opisał je de Blainville). To bardzo małe antylopy, długości około 50-70 cm. Samice są nieco większe niż samce. Ich nazwa pochodzi od dźwięku wydawanego przez samice w razie niebezpieczeństwa, który przypomina gwizdanie. Dik-dik słynie z bardzo ciekawego sposobu chłodzenia swojego ciała. Na końcu ich pysków znajdują się tzw. mieszki przez które przepływa krew, która ulega ochłodzeniu przez powietrze a następnie wraca do krwiobiegu.. Szczególne wrażenie robią ich duże czarne oczy otoczone białą obwódką. W okolicy oczodołów znajdują się specjalne gruczoły, których wydzielina służy do oznaczania terytorium. Są bardzo płochliwe ale nie mieliśmy żadnych  problemów z ich dłuższą obserwacją. Kilka dni później natknąłem się na ich małe stado w Turmi i mogłem je obserwować z bardzo bliska.


Antylopa Dik-Dik




W Nechisar żyje kilka innych gatunków antylop m.in antylopa Bushbuck. Antylopa ta, z wyjątkiem godów, żyje samotnie i wydaje charakterystyczny dźwięk przypominający szczekającego psa. Istnieją jej dwie odmiany Bushbuck – kewel i imbabala – oba można spotkać w Etiopii. Kewel jest mniejszy, o bardziej czerwono-brązowej sierści.

Nechisar to także raj do obserwacji ptaków. Kilka ciekawych gatunków udało mi się "ustrzelić", zainteresowanych zapraszam do Galerii.

Dzierzba srokoszowata




Zeszliśmy powoli do łodzi i ruszyliśmy w drogę powrotną. Jeszcze raz wpłynęliśmy w zatokę, aby poobserwować hipopotamy. Na jeziorze panował raczej mały ruch, ptaków nadal zatrzęsienie. Późnym popołudniem wróciliśmy do hotelu. Z tarasu Paradise Lodge rozciągał się super widok na Park Nechisar. W hotelowym barze nie było prawie nikogo, piwo Dashen za ok. 80 centów, spokój i sielanka. Na wieczór zostaliśmy zaproszeni do domu rodziców Lungo, ale o tej wizycie napiszę przy innej okazji.Poniżej jeszcze kilka zdjęć z Parku Nechisar i jeziora Chamo.

















05 lutego 2015

Arbaminch, Arba Minch, Kapuściński, park Nechisar, Nechisar, jezioro Chamo, Abaya,zebry, antylopy 


← 4. Etiopia: Dorze                                                                            6. Etiopia: ptaki jeziora Chamo→